|
Koniec mirażu
|
autor:
(JB)
|
|
|
Koncern Metsä Tissue, właściciel mirkowskiej papierni, zerwał rozmowy zmiastem na temat sprzedania Konstancinowi- Jeziornie położonej przy zakładach oczyszczalni. Czy Metsä Tissue, po dziewięciu latach starań o sprzedaż, zmieniła nagle strategię? Czy chce wziąć na siebie nieuchronne koszty modernizacji przestarzałego obiektu oraz rekultywacji terenu składowiska odpadów? Trudno w to uwierzyć. Niezależnie jednak od intencji właściciela, dla władz miasta jest to dobra okazja do ostatecznego pożegnania się z pielęgnowanym długo na użytek zewnętrzny mira żem korzystnej transakcji.
W połowie października obiegła miasto wiadomość o odstąpieniu przez Metsä Tissue od negocjacji w sprawie sprzedaży Konstancinowi oczyszczalni ścieków. Decyzja ta wydaje się zaskakująca, zważywszy że obie strony – fińska spółka będąca właścicielem oczyszczalni oraz władze gminy – od dawna już zapowiadały zaawansowany stan rozmów. Część radnych mówi o konieczności nałożenia sankcji na spółkę za zerwanie negocjacji.
Windowanie ceny
Metsä Tissue zaczęła prowadzić w tej sprawie rozmowy z gminą już w 2000 r., czyli w krótkim czasie po przejęciu przez nią kontroli nad Warszawskimi Zakładami Papierniczymi w Konstancinie-Jeziornie. W ciągu tego czasu kilkakrotnie ustalano cenę zakupu oczyszczalni. Wstępna oferta, złożona gminie w 2000 r., miała opiewać na 7 mln zł, jednak w toku późniejszych ustaleń udało się zbić tę cenę do ok. 5 mln zł. Dwa lata temu wynosiła ona 4,4 mln zł, lecz w ostatniej ofercie z kwietnia 2008 r., która miała obowiązywać do końca stycznia 2009 r., wzrosła aż do 7,5 mln zł. Dziwić może fakt, że stroną zrywającą rozmowy wokół tak korzystnie dla sprzedającego wywindowanej ceny stała się Metsä Tissue, a nie władze gminy Konstancin-Jeziorna. – Wymusiliśmy na spółce jasne stanowisko – mówi wiceburmistrz Roman Rutkowski, negocjator z ramienia gminy. – W Metsä Tissue długo nie czuli naszej presji, do końca rozmów nie mieli załatwionych wszystkich potrzebnych dokumentów. Oświadczyliśmy im, że oczekujemy szybko kompletnej dokumentacji, by przesłać ją do notariusza. Wtedy dowiedzieliśmy się, że spółka odstępuje od rozmów. Negocjacje trwały dziewięć lat. Przez cały czas ich trwania gmina nie miała konkurentów: nikt inny poza nią nie wyrażał chęci zakupu oczyszczalni. Nie było zatem możliwości poddania targów o cenę zakupu weryfikującemu działaniu wolnej konkurencji. Po upływie niemal dekady bezskutecznych rozmów największy problem Konstancina pozostaje nadal nierozwiązany.
Korzystny interes?
Oczyszczalnię w Konstancinie-Jeziornie oddano do użytku w 1970 r. Urządzenia, które tam zainstalowano, reprezentują technologie z lat 40. ubiegłego stulecia. Dziś są przestarzałe i niefunkcjonalne. Widać to chociażby na tle nowoczesnych urządzeń oddawanej do użytku oczyszczalni ścieków w Piasecznie. Mimo to burmistrz Marek Skowroński do końca utrzymywał, że zakup będzie pod wieloma względami korzystny dla miasta i gminy. W ciągu blisko 40 lat działania oczyszczalni nie przeprowadzano w niej generalnego remontu ani modernizacji. W 2001 r. zwolennicy transakcji (m.in. część radnych) zapewniali, że obiekt może działać trzy lata bez remontu. Jednak od tamtej pory żadnych większych prac remontowych ani modernizacji nie przeprowadzono. Osobnym i nabrzmiewającym problemem jest fakt, że oczyszczalnia to także składowisko odpadów przemysłowych. Ulokowane na tyłach zakładu papierniczego, od strony Jeziorki, zajmuje ponad 17 ha. Większość obszaru to dwa stawy (napowietrzający i sedymentacyjny), których woń dobrze znają spacerujący w pobliżu mieszkańcy Mirkowa. Obok nich piętrzą się kilkumetrowe hałdy odpadów. Cienka warstwa ziemi przykrywa tu pokłady włókniny celulozowej i pulpy pozostałej z produkcji fabrycznej. Nie jest ona szkodliwa dla otoczenia, nie wiadomo jednak, co kryje się w niższych warstwach. Składowisko było wykorzystywane od niepamiętnych czasów, przywożono tutaj m. in. odpady przemysłowe z warszawskich zakładów im. Róży Luksemburg i piaseczyńskiej Laminy. Prawdopodobnie składowana była tam również stłuczka kineskopowa, zawierająca trujące związki rtęci. W 2001 r. oceniano, że na składowisku zalega 400 tys. t odpadów: 300 tys. t w hałdach i 100 tys. t spoczywających na dnie stawów. Dziś musi być tego znacznie więcej. Ile dokładnie – nie wiadomo.
Ekspertyza ekologiczna, dokonana osiem lat temu, wykazała, że składowisko nie może być wykorzystywane po 2009 r. W nadchodzącym roku powinno zatem zostać zamknięte, jest to też ostateczny termin przeprowadzenia chociażby wstępnych prac nad rekultywacją zanieczyszczonego terenu. Prac takich do tej pory Metsä Tissue nie podjęła. Grozi to nałożeniem na firmę wysokich kar (kilkanaście tysięcy złotych za dobę), a nawet zamknięciem całej oczyszczalni. Pierwszym etapem rekultywacji powinno być wywiezienie odpadów składowanych w hałdach i zalegających dno stawów. Wiadomo że nie przyjmie ich wysypisko w łubnej, gromadzące odpady komunalne, a nie przemysłowe. Koszt wywiezienia pół miliona ton nieczystości na odległy teren byłby z pewnością olbrzymi, może nawet większy niż koszt budowy całkiem nowej oczyszczalni. Do tego trzeba doliczyć koszty modernizacji, oceniane w ubiegłym roku na 20 mln zł, oraz koszty zakupu oczyszczalni. Nawet bez dokładnych wyliczeń widać, że taki interes nie mógł się Konstancinowi opłacać. To na miasto i gminę spadłyby w krótkim czasie drakońskie grzywny za zanieczyszczanie środowiska. Gdyby nawet udało się środkami komunalnymi uprzątnąć te góry cudzych śmieci, koszty tego przedsięwzięcia prawdopodobnie uniemożliwiłyby inwestowanie w zakupioną oczyszczalnię. Gminie z czasem nie pozostawałoby nic innego, jak – wykonawszy brudną robotę – sprzedać nierentowny obiekt prywatnemu nabywcy. Z ewidentną stratą dla publicznej kasy. Można powątpiewać, by ktokolwiek przy zdrowych zmysłach naprawdę wierzył, że zakup oczyszczalni od Metsä Tissue to dla miasta korzystny interes. Prawdopodobnie nie wierzyli w to nawet dwaj kolejni negocjatorzy: były burmistrz Ignacy Gołębiowski i aktualny – Marek Skowroński.
Co pozostaje
Może zatem po prostu zostawić w spokoju Metsä Tissue razem z jej oczyszczalnią? Gmina od ponad pięciu lat ma w rezerwie plan podłączenia sieci kanalizacyjnej do wilanowskiej oczyszczalni Warszawa Południe. W projekt tej inwestycji miasto wpompowało już 600–700 tys. zł (cały projekt kosztować będzie około 1,2 mln zł). Cena jej realizacji szacowana jest różnie: komisja rady miejskiej do spraw oczyszczalni określiła ją na 8–20 mln zł, a wiceburmistrz Rutkowski mówi o 40 mln zł zastrzegając, że rzeczywiste koszty mogą odbiegać od podanej przez niego sumy o 10 proc. Jak oceniają obaj włodarze miasta, Marek Skowroński i Roman Rutkowski, przy obecnej skali gminnych wydatków na inwestycje (70 mln zł w nadchodzącym roku), podłączenie do warszawskiego kolektora dałoby się zrealizować w 2–3 lata. Projekt, pomyślany przez władze samorządowe jako konkurencyjny dla zakupu oczyszczalni od Metsä Tissue, staje się w chwili jedyną realną możliwością. A stara oczyszczalnia? To śmierdząca sprawa na atrakcyjnym terenie – położona na obszarze potencjalnie najkorzystniejszym dla wielkich inwestorów. W jej pobliżu już ulokowały się dwie wizytówki Konstancina: centrum handlowe Stara Papiernia i osiedle Empire. Można rozumieć, że kolejni decydenci znaleźli się w tej sprawie między młotem a kowadłem. Miastu, owszem, przydałby się ten teren, ale niekoniecznie na oczyszczalnię. Zresztą cokolwiek by tam nie planować, najpierw trzeba by wywieźć odpady i rekultywować teren. Nie ma powodu, aby miasto, które po 1990 r. nie zostało beneficjentem transakcji zmiany właściciela oczyszczalni, teraz miało ponosić wyłącznie jej koszty. Być może kupi ją inny prywatny inwestor – jeśli się znajdzie. Ale wtedy to on, a nie miasto, będzie miał problem, co z tym korzystnym interesem dalej robić.
Luty 2009 nr 2 (2)
Sprostowanie »
Styczeń 2010 nr 1 (13)
Nieczysty problem »
Marek Skowroński
(znajdź),
Ignacy Gołębiowski
(znajdź),
Metsä Tissue
(znajdź),
Roman Rutkowski
(znajdź),
oczyszczalnia ścieków
(znajdź),
|
|