Czego nie lubi władza
|
autor:
T. U. BYLEC
|
|
|
W skali kraju rządzeni są w większości anonimowi, a to ułatwia sprawę rządzącym. W przypadku władzy lokalnej jest o wiele trudniej – sami swoi. A sąsiad, znajomy sąsiada albo kuzyn znajomego ciągle czegoś od władzy chcą: latarni na ciemnej ulicy, przedszkola dla dziecka, jeszcze inni załatania dziur w jezdni. To właśnie tych, którzy uważają, że ich sprawa jest wyjątkowa i powinna być pilnie załatwiona, władza nie lubi najbardziej. I opędza się od natrętów, zasłaniając brakiem środków, brakiem planów, brakiem mocy przerobowych, zgody powiatu lub jakiejś innej instytucji. Gdyby mieszkańcy od władzy nic nie chcieli, byłoby pięknie. Raz do roku władza sama z siebie posadziłaby kwiatki na klombach, urządziła huczne dożynki i festyn w parku. Zwłaszcza festyny i zabawy dają poczucie spełnionej misji i dobrze wpływają na samopoczucie władzy. Kilometrowe korki przy wjeździe do miasta, żądania usprawnienia komunikacji i naprawienia chodnika są zdecydowanie frustrujące.
Ale człowiek jest słaby i nawet władza czasem łagodnieje. Dokładnie raz na cztery lata.Wtedy natrętni interesanci zamieniają się w pożądany elektorat, a to już zupełnie inna kategoria mieszkańca. Wtedy władza ma czas spotkać się z mieszkańcami, nie odmawia pod byle pretekstem, obiecuje. Zaraz po wyborach prosi o dodatkowe załączniki, zamawia ekspertyzy, ogłasza przetargi, potem je unieważnia, przesuwa terminy i wyznacza kolejne spotkania. W końcu okazuje się, że tak oczywiście, bardzo chętnie, tylko przepisy nie pozwalają. A przepisy władza generalnie lubi, zwłaszcza te, które można dość dowolnie interpretować. Nie lubi tylko tych, które jednoznacznie określają, co i jak można. No bo co to za frajda sprawdzić paragraf i powiedzieć „tak” lub „nie”? Tak się nie da rządzić.
Mieszane uczucia żywi władza w stosunku do stowarzyszeń społecznych i lokalnych organizacji. Oczywiście, są potrzebne, wyjątkowo władza może nawet podeprzeć się ich głosem, ale na co dzień społecznicy ogromnie utrudniają sprawowanie władzy. Piszą petycje, zbierają podpisy, protestują – i to z zupełnie niezrozumiałych powodów, np. przeciwko asfalciarni w uzdrowisku.
Kolejnym problemem władzy jest prasa. Gdyby ograniczyła się do opisu wizyty władzy u jeszcze wyższej władzy, zamieściła zdjęcia uśmiechniętych dziatek wręczających kwiaty i relację z akademii ku czci, to jeszcze można wytrzymać. Ale takie wiadomości zamieszcza głównie prasa sponsorowana przez władzę. Dużo gorzej jest w przypadku niezależnej prasy. Przecież taki jeden z drugim – pożal się Boże – pismak może napisać prawdę. Ludziska przeczytają, zastanowią się i dopiero kłopoty gotowe.
Reasumując, władza nie lubi: mieszkańców (roszczeniowe postawy), przepisów (tych, które nie pozostawiają pola manewru), organizacji społecznych (wszystkiego się czepiają) i niezależnej prasy (krytykuje). Powiedzmy jasno – te wszystkie czynniki działają na szkodę władzy. Dodatkowo autorytet władzy – niezbyt zaawansowanej wiekowo – obniżają starsi mieszkańcy, którzy pamiętają, jak władza biegała w krótkich spodenkach i strzelała z procy.
Niełatwo jest rządzić.
|