GMINĘ ODDAM W AJENCJĘ
|
autor:
T. U. BYLEC
|
|
|
W ubiegłym roku na portalu Onet.pl znalazłem ciekawą wiadomość: w miasteczku Maywood, liczącym około 50 tysięcy mieszkańców, położonym kilka kilometrów na południe od Los Angeles, by uchronić miasto od bankructwa, zwolniono wszystkich urzędników magistratu i pracowników komunalnych, a ich zadania przejęły zewnętrzne firmy. Zwolniono 70 osób, choć część z nich ponownie zatrudniono na kontrakty (jednak bez różnych świadczeń i dodatków).
Oprócz prac tradycyjnie wykonywanych przez prywatne podmioty (usługi komunalne, konserwacja zieleni, wywóz śmieci), zewnętrznym firmom zlecono administrację, księgowość i ochronę porządku publicznego. – Przeanalizowaliśmy rachunki i musieliśmy coś z tym zrobić. To było wyzwanie, ale kiedy los rzuca nam kłody pod nogi, trzeba coś z tych kłód zbudować – powiedziała, pracująca na zlecenie, dyrektor ds. kontaktów z mieszkańcami.
Myślę, że idziemy w podobnym kierunku. – To dobrze, że ktoś wreszcie poważnie zajmie się naszymi sprawami, tylko nie bardzo wiadomo, dlaczego mają to robić radni – mówili mieszkańcy zalewanych terenów po przegłosowaniu powołania nadzwyczajnej komisji ds. bezpieczeństwa przeciwpowodziowego.
To urzędnicy odpowiednich wydziałów są fachowcami (a przynajmniej powinni być), mają dostęp do dokumentacji, wiedzą – bo powinni wiedzieć – który przepust do kogo należy, gdzie był rów, który zasypano, gdzie powstały spółki wodne itp. Mieszkamy w wyjątkowej gminie, w której o posiedzeniach komisji rozpatrującej uwagi do planów zagospodarowania przestrzennego mieszkańcy nie są powiadamiani, na odpowiedzi na pisma kierowane do urzędu czekamy miesiącami (często bezskutecznie), w której speckomisja radnych zadba o zalewane domy i pola, kierowcy sami walczą z powiatem o naprawę dziurawych dróg, a mieszkanka Grapy sama zajmuje się pierwszą w naszej gminie zbiórką odpadów niebezpiecznych (i usiłuje namówić urząd na niewielką pomoc). Czy nietaktem będzie pytanie, czym zajmą się odciążeni od obowiązków pracownicy magistratu?
|