DZIEŃ, JAK CO DZIEŃ
|
|
|
|
Takich jak ja, są w Konstancinie setki. Nie jestem oryginalna – trzydzieści kilka lat, mąż, dwoje dzieci. Pracuję, prowadzę dom, czasami próbuję czytać fachową literaturę. Wolny czas dla siebie, wizyta u kosmetyczki, hobby? A co to takiego?
Codzienny wyścig z czasem zaczynam o godz. 5. Wstaję pierwsza, szykuję śniadanie dla całej rodziny, dla córki kanapki do szkoły, sprawdzam czy ma spakowany tornister, dokładam torbę z kostiumem do pływania, czepkiem, ręcznikiem itd. (dziś dzieci w ramach lekcji wf jadą na basen). Ola jest w pierwszej klasie, a tornister waży ładne parę kilogramów – co na to kręgosłup siedmiolatki? Ale nie o tym chciałam mówić. O godz. 5.30 budzę resztę rodziny. Trzyletni Maciek robi, co może, żeby nie udało się nam wyjść z domu o godz. 6.30. Do godz. 8 mąż musi zdążyć zawieźć Olę do szkoły, Maciusia do przedszkola i mnie do pracy. Chociaż te wszystkie trzy miejsca znajdują się na Mokotowie, nie jest łatwo dotrzeć tam w półtorej godziny. Sam dojazd do dwupasmówki zabiera ponad 30 minut.
Po pracy odbieram kolejno dzieci i autobusem wracamy do Konstancina. Drobne zakupy po drodze i jeśli nie mamy wizyty u dentysty, nie muszę wstąpić na pocztę, czy do pralni, już po 13 godzinach od wyjścia z domu jesteśmy w nim z powrotem. Mąż pracuje do godz. 20, czasem do 21 i wraca jeszcze później. W sobotę i niedzielę piorę, sprzątam, prasuję. Mąż robi duże zakupy, coś tam reperuje w domu, kosi trawnik, grabi liście lub odśnieża. Dzieci relaksują się biegając między kosiarką i deską do prasowania. Solidnie wypoczęci po takim weekendzie, od poniedziałku zaczynamy od nowa.
Dlaczego pracuję w Warszawie i tam wożę dzieci? Bo w Konstancinie nie ma dla mnie pracy, a dla Maćka zabrakło miejsca w gminnym przedszkolu. Na prywatne zwyczajnie nas nie stać.A skoro jedno dziecko i tak musimy wozić do Warszawy, to drugie też niech tam chodzi do szkoły. Ola musiałaby długo czekać w szkolnej świetlicy zanim przyjechałabym z Maćkiem z Warszawy. Wróciłam do pracy po urlopach wychowawczych, bo i chciałam (żeby nie zapomnieć wszystkiego, czego nauczyłam się na studiach) i musiałam – utrzymanie czteroosobowej rodziny z jednej pensji (a do tego spłata kredytu mieszkaniowego) to nie lada sztuka.
Przez te kilka lat spędzonych w domu marzyłam, że może uda mi się znaleźć pracę na miejscu – dzieci mogłyby spać o godzinę dłużej, a trzy godziny zmarnowane na dojazdy w obie strony z pewnością potrafiłabym zagospodarować. Ale niestety, w naszym mieście miejsc pracy nie przybywa. Zero inwestorów, zero możliwości.
Czy to nie dziwne, że w Konstancinie nic się nie zmienia? Tylko domów i samochodów przybywa. Czy musimy być tylko sypialnią? Gdyby dla Maćka znalazło się miejsce w przedszkolu, zdecydowałabym się na pracę nie do końca zgodną z moim wykształceniem, ale na miejscu. Niestety, ani ani. I pewnie długo się nie zmieni, chyba że setki takich jak ja się zbuntują.
Ostatnio Maciek przeziębił się i w kolejce do lekarza w przychodni rozmawiałam z kilkoma matkami, które mają takie same problemy. Zastanawiałyśmy się jak zmienić nasze życie.Wyjść na ulicę i protestować z transparentem? Bzdura. Lepiej zorganizować się – są przecież w Konstancinie jakieś organizacje, stowarzyszenia, które chcą poprawy jakości naszego życia.A więc zapisujemy się! No tak, tylko skąd weźmiemy czas na spotkania, na których będziemy domagały się lepszej organizacji transportu, budowy nowych dróg, nowych przedszkoli? To przecież ten sam czas, który spędzamy w korkach. Błędne koło.
Podobno jesteśmy jedną z najbogatszych gmin w Polsce. I co z tego mają mieszkańcy? Wąskie, dziurawe jezdnie, koślawe chodniki, zaśmiecone lasy i asfalciarnię. Czego nie mają? Porządnej przychodni lekarskiej, przedszkoli, żłobków, nowych miejsc pracy, dróg, oczyszczalni ścieków i ratusza (urząd gminy sanepid powinien natychmiast zamknąć).
Aha, mamy jeszcze park zdrojowy i amfiteatr. Park zdrojowy w uzdrowisku – jak najbardziej na rzeczy. Tylko, tak naprawdę, dla kogo? Przez kilka lat urlopu wychowawczego czasami chodziłam z dziećmi do parku.W weekendy rzeczywiście jest tam trochę więcej osób, ale w tygodniu spacerowiczów można policzyć na palcach jednej ręki. Zdrojowy, czyli dla kuracjuszy. Ale baza uzdrowiskowa w naszym kurorcie ubożuchna i tych kuracjuszy jakby trochę mniej niż w Nałęczowie. Władze miasta jakoś nie zabiegają o inwestorów, którzy chcieliby w Konstancinie postawić nowe sanatoria. A może by się znaleźli?
Z amfiteatrem jest jeszcze ciekawiej. Jakoś tak się składa, że każda inwestycja w Konstancinie kosztuje drożej niż w innych gminach. Nasz amfiteatr – niezadaszona widownia na 300 miejsc siedzących – kosztował ponad 6 mln zł. Moja przyjaciółka mieszka na Bemowie – w tym samym czasie zbudowano tam amfiteatr na ponad 900 miejsc siedzących, z widownią całkowicie zadaszoną i z dodatkowymi pomieszczeniami za 12 mln zł. Jak oni to robią?
Rozmawiałam z kilkoma matkami, które mają takie same problemy. Zastanawiałyśmy się jak zmienić nasze życie. Wyjść na ulicę i protestować? Bzdura. Lepiej zorganizować się. No tak, tylko skąd weźmiemy czas na spotkania, na których będziemy domagały się lepszej organizacji transportu, budowy nowych dróg, nowych przedszkoli? To przecież ten sam czas, który spędzamy w korkach. Błędne koło
Czytałam ostatnio, że cała renowacja parku zdrojowego ma kosztować 25 mln zł. Ile przedszkoli można wybudować za te pieniądze?
Tylko cóż, to takie mało rzucające się w oczy. Amfiteatr widać z daleka. Niestety, o to, czego najbardziej potrzeba mieszkańcom, nikt nie pyta. Burmistrz wymyślił sobie jakąś wizję Konstancina i nie jest nawet ciekaw opinii mieszkańców. I założę się o wszystko, co mam, że z powodu obiektywnych trudności na przedszkola, drogi itd. długo jeszcze poczekamy. Chyba, że coś zmienimy.
WYSŁUCHAŁA MAGDA ANDRZEJEWICZ
|