Graffiti czy wandalizm?
|
autor:
KLARA WARECKA
|
|
|
Ściany budynków, wiaty przystankowe, słupy, parkany, obudowy transformatorów ozdobione są wielobarwnymi kiczowatymi rysunkami i napisami. Zadziwiające, że nikt nigdy nie widział autorów tych ozdób. Niewidzialna ręka czy graficiarze?
– Graffiti to sztuka, a graficiarze to często prawdziwi artyści i nie mają nic wspólnego z bazgrołami w wykonaniu różnych bezmózgów – mówi 17-letni Adrian. – Niszczą własność cudzą, a najczęściej publiczną, czyli nas wszystkich. Niektórzy są tak bezmyślni, że niszczą nawet swoją malując fasadę bloku, w którym mieszkają – dodaje.
Świeżo odnowiony komunalny blok na Grapie (dawniej hotel robotniczy) już w kilka miesięcy po malowaniu elewacji pokryty jest napisami. – Za odmalowanie komunalnych bloków zapłaci Zakład Gospodarki Komunalnej dofinansowywany przez gminę, nas wszystkich. Ach, dobra wróżka jeszcze posadziła krzewy i kwiatki przed domem, na skwerku. Żeby było ładnie. Jak nabazgrzą na moim płocie, 100 metrów dalej, nikt mi go nie odmaluje, chociaż tak jak wszyscy płacę podatki – mówi A. D.
Mało prawdopodobne, by ci, którzy bazgrzą na murach, przyjeżdżali z daleka. To zwykle nasi bliżsi lub dalsi sąsiedzi, a dokładniej dzieci sąsiadów. – Czy rodzice nie widzą, że ich dziecko wychodzi wieczorem? Nie pytają, po co? Nie widzą, że wracają w ubraniach pobrudzonych farbami? – zastanawia się J. M. z ul. Wilanowskiej. – Kiedyś był dozorca, czy gospodarz domu – on doskonale wiedział, kto chuligani i potrafił takich młodych ludzi sprowadzić na właściwą drogę, goniąc ich miotłą. I najczęściej skutkowało. Dziś jest firma sprzątająca, której pracownicy nawet nie wiedzą, jak wyglądają lokatorzy budynku – dodaje.
Strażnicy miejscy twierdzą, że mieszkańcy nie zgłaszają przypadków malowania na murach. Nikt nigdy niczego nie widział. Ani z okna, ani zza kierownicy samochodu. Praktycznie każdy ma dziś telefon komórkowy. Zgłosić byłoby łatwo, ale skoro nikt nic nie widzi... Kary za takie akty wandalizmu są niewspółmierne do wyrządzonych szkód – mandat od 20 do 500 zł (sąd zajmuje się sprawą tylko w wyjątkowych przypadkach). Dużo drożej kosztuje usunięcie napisów.
A może gmina, zamiast płacić za odnawianie budynków, powinna wyznaczać nagrody za złapanie autorów bohomazów?
Można też wyznaczyć graficiarzom miejsce, w którym dozwolone będzie malowanie. Niektóre prace, np. na murze okalającym teren warszawskich wyścigów konnych wzdłuż ul. Puławskiej, to prawdziwe dzieła sztuki – pomysłowe, dowcipne, starannie wykonane. Ci mniej uzdolnieni, którzy tylko bezmyślnie mażą, będą mogli uczyć się od nich i spróbować rywalizacji. Konkurs na najlepsze graffiti, z nagrodami ufundowanymi przez władze gminy, to by było coś.
– Bazgrolą z nudów, piszą na murach, bo nie mają gdzie – niektórzy starają się usprawiedliwić autorów bohomazów. I po części mają rację: atrakcji dla młodzieży mało w naszym mieście, a pomysł ustawienia ściany dla graficiarzy na skwerze sportów miejskich przy ul. Bielawskiej umarł śmiercią naturalną. W przedstawionym projekcie nie ma takiego miejsca.
Grapa
(znajdź),
|