Pomyśl, zanim skoczysz autor: MICHAŁ RAJTAR
   

Najpierw jest długi rozbieg, stopy odrywają się od pomostu i ciało zanurza się w wodzie. Pod wodą głowa uderza w dno, przez ciało przebiega dziwny prąd. Nogi i ręce przestają się poruszać, następuje całkowity paraliż. Kręgosłup jest złamany. W ułamku sekundy zmienia się całe życie, którego resztę trzeba będzie spędzić na łóżku lub wózku inwalidzkim.

 

Lato już w pełni. To dobry moment, by spędzić wolny czas nad wodą i poszaleć ze znajomymi. Jedną z najpopularniejszych zabaw nad wodą, ulubioną szczególnie przez młodzież, są skoki na główkę.

 

Podczas każdych wakacji powyższy scenariusz dotyka kilkuset młodych ludzi. Większość z nich to chłopcy i młodzi mężczyźni, rzadko kobiety i osoby starsze. Młodzież często wybiera się nad wodę bez opieki rodziców, co powoduje, że kąpielom i opalaniu w wielu przypadkach towarzyszy alkohol. Wtedy zaczyna się popisywanie się przed znajomymi i przechwalanie się, kto jest odważniejszy, kto dalej i efektowniej skoczy. Zdarza się też wrzucanie do wody kolegów wbrew ich woli. Takie zabawy są bardzo groźne i mogą skończyć się śmiercią lub w najlepszym przypadku trwałym kalectwem. Większego znaczenia nie ma nawet dobra znajomość akwenu, w którym pływamy, bo z powodu upałów poziom wody może się znacznie obniżyć. Skaczemy więc do wody sądząc, że głębokość wynosi 4 m, a tak naprawdę woda jest o 2 m płytsza. Trzeba też pamiętać o tym, że dno bardzo rzadko pokrywa tylko piasek. Oprócz kamieni mogą tam zalegać różne śmiecie, złom, elementy starych konstrukcji przybrzeżnych, konary drzew – słowem mnóstwo niebezpiecznych dla naszego zdrowia i życia przedmiotów. Koniecznie trzeba więc zwracać uwagę, czy akwen, w którym chcemy się kąpać, nie jest objęty zakazem kąpieli lub nie jest tzw. czarnym punktem – miejscem, w którym już wcześniej dochodziło do tragicznych wypadków.

 

Mocniejsze uderzenie głową w dno lub w inny twardy element znajdujący się pod wodą powoduje nie tylko urazy głowy, ale przede wszystkim grozi uszkodzeniem mózgu, złamaniem kręgosłupa lub naruszeniem rdzenia kręgowego. Skutkiem takiego urazu może być nawet utonięcie, bo następuje wówczas porażenie lub niedowład rąk i nóg – nie ma już możliwości poruszania nimi. Jeśli człowiek kąpie się samotnie i nikt nie zauważy wypadku, to szanse na przeżycie są bardzo małe. Poszkodowany nie jest w stanie samodzielnie wypłynąć na powierzchnię, nie mówiąc o dotarciu na brzeg.

 

Jednym nieprzemyślanym krokiem można zmienić resztę swojego życia – w piekło życia ze świadomością, że wszystko byłoby inaczej, gdyby nie ten jeden głupi skok

 

W mediach już od wielu lat prowadzone są kampanie przestrzegające przed skokami, dlaczego więc wciąż tak dużo osób ryzykuje? – Trzeba sobie zdać sprawę, że jeden nierozważny skok może zniszczyć życie. W ciągu sekundy można zmienić się z silnego, pełnego wigoru człowieka w chorą, leżącą osobę. Niestety, to nie jest grypa, która przejdzie po tygodniu – mówi mgr Joanna Tokarska, fizjoterapeuta z Centrum Kształcenia i Rehabilitacji w Konstancinie- Jeziornie.

 

Zdaniem dr. n. med. Pawła Baranowskiego z konstancińskiego Stoceru – Centrum Rehabilitacji im. prof. Mariana Weissa, dużą rolę w podjęciu decyzji o skoku do wody odgrywa alkohol i przekonanie, że nic złego się nie stanie. –W ok. 30 proc. przypadków skok następuje po wypiciu kilu piw lub drinków. Często spotykam się też z przekonaniem, że skoro ktoś skakał przez kilka lat w jednym miejscu, to i tym razem nic mu się nie stanie. To błąd, bo nigdy nie wiemy, co może nagle pojawić się na dnie – mówi dr Baranowski.

 


400 OSÓB
ROCZNIE

ULEGA W POLSCE
WYPADKOM
PODCZAS SKOKÓW
DO WODY
Więcej informacji na temat
niebezpiecznych skoków
do wody i ich konsekwencji
znajdziesz
na stronie internetowej
www.plytkawyobraznia.pl



Mariusz Rokicki miał 21 lat, gdy w sierpniu 1998 r. oddawał swój ostatni skok. To było dzień po jego urodzinach. – Razem z kolegami wracaliśmy z Łodzi z giełdy warzywnej, był straszny upał więc pojechaliśmy nad jezioro. Wysiadłem z samochodu, szybko się rozberałem i jako pierwszy pobiegłem w stronę wody. Rozpędziłem się i skoczyłem. Jeszcze w biegu słyszałem głosy kolegów, którzy coś do mnie krzyczeli z brzegu. Poczułem uderzenie. Otworzyłem oczy i zobaczyłem bezwładnie zwisające ręce. Nie mogłem nimi poruszać. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem. Potem straciłem przytomność i wszystko pamiętam jak przez mglę. To było przerażające. – wspomina swój ostatni skok Mariusz Rokicki, autor książki ,,Życie po skoku”.

 

Mariusz miał złamany kręgosłup i uszkodzony rdzeń kręgowy. Był prawie całkowicie sparaliżowany, jadł i oddychał przez rurkę. Dzisiaj jest po trudnej rehabilitacji, mieszka w Domu Opieki Społecznej Weterana Walki i Pracy w Radomiu. I właśnie tutaj, używając jedynie kciuka, napisał swoją książkę – jak sam mówi – ku przestrodze, „żeby każdy dowiedział się, że jednym błędem można zmarnować sobie resztę życia”.

 

Uderzenie w dno to nie jedyne zagrożenie czyhające na amatorów kąpieli. Niebezpieczne są również morskie fale, nawet te z pozoru wyglądające na słabe. Jeśli w czasie nurkowania nawet blisko brzegu fala trafi w głowę, również może spowodować złamanie kręgów w kręgosłupie. Jeżeli ktoś bardzo chce skakać na główkę, to powinien to robić jedynie na głębokim basenie, choć i tam zdarzają się wypadki.

 

W Polsce co roku skoki do wody kończą się tragicznie dla 400 osób. Według innych statystyk jest ich dwa razy więcej. Wszystkich czeka potem ciężka i długa rehabilitacja. Wielu nieszczęśliwych skoczków trafia do Konstancina, gdzie w Stocerze lub CKiR przechodzą zabiegi i rehabilitację. – Rehabilitacja może trwać kilka lat, a czasami nawet do końca życia. Osoba poszkodowana spędza kilka godzin dziennie na żmudnych ćwiczeniach z fizjoterapeutą oraz samodzielnych. Ponieważ ciało po wypadku zachowuje się inaczej, pacjent musi nauczyć się od początku każdej czynności dnia codziennego, zaczynając od zwykłego siedzenia, poprzez zmiany pozycji, kończąc na ponownym funkcjonowaniu w społeczeństwie – mówi Joanna Tokarska.

 

Młodzi ludzie, często wchodzący dopiero w dorosły wiek, muszą po takim wypadku zmienić całe swoje dotychczasowe życie, pogodzić się z tym, że większość ich marzeń nie będzie mogła się spełnić. – Jeśli rdzeń kręgowy jest uszkodzony na takiej wysokości, że nastąpiło porażenie tylko kończyn dolnych, to można jeszcze się samodzielnie ubrać, przygotować posiłek – wyjaśnia dr Paweł Baranowski. – Jeżeli jednak rdzeń uszkodzony jest wyżej, to człowiek jest skazany na wózek inwalidzki lub na leżenie w łóżku i zdany na całodobową opiekę rodziny. Jest ona niezbędna, bo w tego typu przypadkach porażeniu ulega także pęcherz moczowy. Nie można wydalać normalnie ani moczu, ani kału. Stale pojawiają się odleżyny i wzrasta podatność na zapalenia płuc. Organizm jest stale zagrożony infekcjami, po których często pojawiają się komplikacje, w wyniku których pacjent umiera. Średnio człowiek z urazem rdzenia kręgowego może przeżyć przy dobrej opiece do 20 lat. Trzeba też podkreślić, że takie leczenie pociąga za sobą ogromne koszty – dodaje.

 

Ryzyko, które podejmują tysiące młodych ludzi podczas każdych wakacji jest ogromne. Jednym nieprzemyślanym krokiem można zamienić resztę swojego życia – w piekło życia ze świadomością, że wszystko byłoby inaczej, gdyby nie ten jeden głupi skok. Skaczesz?

 

 

Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji już od kilku lat organizuje letnie akcje „Płytka wyobraźnia to kalectwo”, które wzbudzają większą świadomość zachowania nad wodą

   
Drukuj